Gdy powstanie Ze Słuchu było już przyklepane, najbardziej cieszyła mnie perspektywa aktywności recenzenckiego triumwiratu, czyli: bierzemy na warsztat jeden album, albo idziemy razem na koncert, a później spisujemy niezależnie swoje myśli, by po kilku dniach doszło do konfrontacji. Jak jest teraz z koncertami każdy widzi, ale z płytą sprawa pozostała otwarta.
W międzyczasie ujawniły się nasze preferencje, a tym samym wyszły na jaw różnice i długo nie miałem pomysłu na to co mogłoby wszystkich połączyć, ale też potencjalnie punkty niestyczne uwyraźnić. Padło na debiut Polskiego Piachu. Sądziłem, że Aya i Adam też mogą tu wiele dla siebie znaleźć… Miałem rację? Pomyliłem się? Skoro w podobny sposób powstała studyjna część Ummagummy, to może ten pomysł był a priori do niczego? Zobaczmy.
Maciej Geming
W 2017 roku Patryka Zakrockiego łączyłem z altówką, walizką efektów i szufladkami: free improv / muzyka współczesna / muzyka ilustracyjna. Gdy wówczas po jednym z koncertów, już nieistniejącego, Lost Education zaproponowałem rozmowę, kilka razy mnie w niej zaskoczył, na przykład tym:
Można grać na gitarze – i to podejście wydaje mi się właściwe – jako na instrumencie harmonicznym, który ma otwarte, wybrzmiewające struny, przez co zupełnie inaczej można prowadzić melodię i głosy. A ja używałem jej jak skrzypiec, czyli monolodycznego instrumentu do szybkiego i zwinnego przesuwania się po częstotliwościach (śmiech), a gitara ma tę cudowną możliwość grania dużymi masami dźwięków. To jest w niej piękne i dlatego ją porzuciłem, a później – dopiero po latach – zacząłem słuchać muzyków korzystających z niej we właściwy sposób.
No właśnie, właściwy sposób – a czegoś w muzyce nie wolno?
Nie. Są po prostu jakieś ścieżki zdegenerowane, które mimo, że z czasem ewoluują to nie przekroczą swoich schorzeń (śmiech). Tak jest myślę z tą całą sceną gitarzystów–wyścigowców, wypierdalaczy, robiących dokładnie to co wirtuozi skrzypiec, próbując grać też te klasyczne evergreeny jak Malmsteen i jemu podobni. To jest ślepa uliczka, która zubaża gitarę próbując ją dostosować do czegoś co inne instrumenty robią lepiej. Urok gitary leży gdzie indziej. Niby takie podejście było ciekawe, ale ostatecznie tego się nie da słuchać (śmiech). (o muzyce się NIE gada s.179)
Natychmiast poczułem, że znalazłem kompana – było jasne, że na jakimś poziomie się dogadamy. Przychodzą jednak dwa pytania: 1) czy to zadeklarowane nawrócenie było faktycznie definitywne? (bo spoglądanie wstecz bywa przecież pokuśliwe, a dezaktywowanie starych nawyków zwyczajnie trudne); 2) czy muzyka stworzona w zgodzie z powyższymi wartościami uniesie ciężar gatunkowy cytowanych słów?
Na odpowiedzi nie trzeba było długo czekać, bo w drugiej połowie 2018 roku Patryk do gitary wrócił. Powstał Polski Piach, wtedy jeszcze jako duet z Kubą Falkowskim i zaanonsował się nagraniem z plaży… zupełnie rozbrajającym. Nie umiałem znaleźć (i to trwa do dziś) gitarzysty, o którym powiedziałbym: „o zobacz – taki Zakrocki!”. Zresztą, ten stan rzeczy potwierdza również wydana – dosłownie kilka dni temu – płyta Południe.
Co więc czyni z Patryka gitarzystę wyjątkowego? Niejedno. Na pewno jego potyczki z czasem – osiąga efekt, który wcześniej wiązałem wyłącznie (?) z Góreckim, czyli sekundy się przy nim r o z c i ą g a j ą. A po pięciu minutach mam wrażenie jakby ich minęło ze dwanaście i TO DOBRZE. To nie żadna nuda, tylko umiejętność podawania dźwięku tak spokojnie, że zachodzi swoista zgoda pomiędzy jego startem i wybrzmieniem do końca, a przestrzenią, którą te drżące struny zagospodarowują i w której są zanurzone. Taki sojusz przynosi odprężenie i nasuwa myśl o niemal terapeutycznym potencjale granych fraz, bo są po czubek nosa nasączone zwiewną niespiesznością.
Gdyby jednak na tym stanęło byłoby niebezpiecznie – hasło „ładna muzyka” już by tylko czekało na glejt żeby na piasku ogłosić panowanie, ale udaje się je przegonić dość chyba skutecznie. Czym? Przede wszystkim naturalnym – niemożliwym do wyuczenia – groovieniem Patryka. Choćby nie wiem jak stoicko i od linijki starał się grać (oczywiście wcale nie twierdzę, że to robi) jest skazany na TRANS. Mało kto to w Polsce ma i prawie nikt w takiej obfitości.
A podejście, pozwalające ewentualny zarzut zbytniej „ładności” oddalić już ostatecznie, dobrze opisuje pewien cytat: „Metodę pedagogiczną Profesora określaliśmy jako zimny chów cieląt. Należało do niej np. to, że każdy sam musi sobie znaleźć temat pracy naukowej (…). Tak zwane „dawanie tematu” Profesor uważał za pedagogiczny absurd”. I może jeszcze: „Nigdy nie odczułem z jego strony nawet cienia nacisku, by pójść w tę, a nie inną stronę – choć parę razy zdarzyło mi się usłyszeć słowo aprobaty, gdy poszedłem we właściwą. (Bogusław Wolniewicz, Filozofia i wartości I s. 144)
Ta wypowiedź przyszła mi do głowy, gdy tylko wysłuchałem albumu po raz pierwszy – nie mogę odciąć się od przekonania, że właśnie w ten sposób Patryk traktuje muzyków mu towarzyszących. Wyrzuca ich na głęboką wodę i muszą sobie w określonych ramach poradzić, a jak to zrobią, to ich sprawa, choć mogą liczyć na jego milczące wsparcie i chyba je czują.
Takie domysły mogą budzić wątpliwości, tego nie neguję, dlatego wskażę palcem do indywidualnego rozważenia konkretny fragment, w którym ta sytuacja się uważam wprost manifestuje. W Deptanym jest moment, gdy solo (na klarnecie) gra Piotr Mełech i wprowadza nim ZUPEŁNIE nowy nastrój (nie po raz ostatni). Narusza dominującą aurę mniej więcej tak, jak kształt chwilowych rozmyślań burzy wiadomość o śmierci kogoś bliskiego. Miał ten ktoś swoje lata, można się było tego spodziewać i nie jest to dla nas szok, ale trochę sinych chmur na horyzoncie naszych refleksji przybyło.
Piotr gra swoje, a Patryk… w ogóle na to nie reaguje (!), to znaczy – reaguje o tyle, że zostawia mu wolne pole i wolną rękę, ale nie komentuje ani słowem. Gdy wypowiedź Piotrka się kończy, po prostu kontynuuje swoją, troszkę na zasadzie: „a życie toczy się dalej”. Źle to? Nie. Porozumienie nie musi oznaczać mnożenia słów. To co Piotrka z Patrykiem łączy to temperament: konkretny, zauważalny, ale nigdy rozbiegany czy szczególnie ekspansywny. Piotr pracuje barwami i gdy ma nagle ostro zmieszać ze sobą to i owo, robi to chętnie, pewnie, NIGDY trywialnie i bez usilnego podkreślania pointy. Gdy część motywów gra w unisonie z Patrykiem nie ma w nich – często uwierającej – jednoznaczności, jest za to zaskakująco dużo nutek, jakby to powiedział Wojciech Waglewski: „dość ciekawskich”.
A jak z Kubą Falkowskim? Gdy ma trzymać główny rytm, jest źle. On naturalnego transu w sobie nie ma i jego bicie z akcentami Patryka się nie spotyka. Ani ta sugestywność, ani panorama, ani timing. To dwa inne, odróżnialne i oddzielone od siebie drive’y. Zresztą – w gitarze Patryka znajdziemy tyle rytmu, że podbijać go nie trzeba. Czy to znaczy, że Kubę skreślam? Nie. Bardzo podoba mi się gdy pełni rolę perkusjonisty onomatopeicznego. Wtedy liczy się brzmienie, pomysłowość i zmienność środków wyrazu i w tej sferze wszystko GRA.
Ostatni zarzut kieruję w stronę części repertuaru: Usta usta bym wyrzucił, a Bifuku, Krawatany i Pustynia psów choć są niby w porządku, to mijają bezobjawowo, będąc w stosunku do pierwszych czterech utworów dość zdawkowymi – niczym dobrze zapowiadające się ziarna, z których drzewa rozłożyste nie wyrosły. Sama produkcja potwierdziła opinie krążące w powietrzu (od lat) o Michale Kupiczu. Zwykle miks i mastering płyt wypuszczanych przez muzyków alternatywnych sensu largo to ich pięta achillesowa, a konstatacja: „ach gdyby mieli te 10.000 zł więcej i mogli przy tym dłużej posiedzieć to by było…” powracająca kolejny raz narusza ostatnie granice znośności. Ale na Południu, na szczęście, można się uśmiechnąć i mruknąć pod nosem z ulgą: „not this time my friend”.
Polski Piach jest obecnie w punkcie przypominającym sytuację SBB z roku 1975 – gdy Nowy horyzont wszedł na rynek, oni grali już zupełnie co innego. Z Piachem podobnie – Kuba wyjechał gdzieś daleko, do składu dołączył Piotr Domagalski i swoją, przybrudzoną, folkową wiolonczelą zmienił wiele, a taki Song without a singer gna już w inne rejony… ALE – płytę trzeba mieć, bo to ewenement. Lech Janerka śpiewa do dziś na koncertach: „wyobraź sobie, że zawsze masz czas” – jeśli takie wyobrażenie przychodzi komuś z trudem, to Południe oferuje pomoc.
Adam Brzeziński
Debiut zespołu Polski Piach bardzo mnie zaskoczył. Kiedy dostałem go do odsłuchu, nie miałem pojęcia, jaka muzyka czeka na mnie na tym krążku. Pierwsze spotkanie z tymi dźwiękami było trudne i po szybkim zapoznaniu się z albumem, poległem. Stwierdziłem, że nie jest to coś, co trafi w mój gust. Nie chciałem się zgodzić na pomysł Macieja, aby napisać o tej płycie recenzję, ponieważ doszedłem do wniosku, że nic ciekawego tu dla siebie nie znajdę. Ależ byłem w błędzie.
Tego samego dnia udałem się na spacer po gdańskiej Oliwie. Było ciemno, deszczowo i zimno. Założyłem słuchawki i zastanawiając się czego posłuchać, pomyślałem, że dam jeszcze jedną szansę płycie Południe. Minęła niecała godzina i album się skończył. Włączyłem od początku. Finalnie wysłuchałem całej płyty trzykrotnie i gdyby nie zbliżająca się burza i nagły powrót do domu, słuchałbym dalej. Myślę, że przy pierwszym odsłuchu brakowało we mnie wewnętrznego spokoju, który podczas spaceru do mnie powrócił. I to właśnie wtedy te dźwięki znalazły do mnie drogę.
Jest to płyta niesamowicie oszczędna w formie, ale zarazem nadzwyczajnie interesująca. Ma wysoki próg wejścia; pomimo, że nie zalewa nas ściana dźwięku, to jednak ta spokojna i melancholijna forma akustycznego grania może przy pierwszym razie zniechęcić. Piszę to z mojego doświadczenia, gdyż zdaję sobie sprawę, że są ludzie, którzy zakochają się w tym krążku od pierwszego wsłuchania (lub nie). Nie będę wymieniał każdego utworu po kolei i się o nim rozpisywał, gdyż nie wiem czy jest sens dzielenia tego albumu. Te dziesięć kompozycji, które jest nam dane usłyszeć, tworzą dla mnie pewną nierozerwalną całość; ale całość wielce różnorodną. Jestem pod dużym wrażeniem, że udało się muzykom, w tak oszczędny sposób, stworzyć tyle ciekawych i nietuzinkowych obrazów muzycznych. Obrazów różnych od siebie pod względem atmosfery i odczuć, które wywołują. Osobiście traktuję tę płytę trochę jak ścieżkę dźwiękową w kinie drogi, gdzie protagonista odbywa podróż pełną trudów i niebezpieczeństw, lecz co jakiś czas pojawia się promyk nadziei na szczęśliwe dotarcie do celu. Coś cudownego.
Nie będę pisał więcej. Nie chcę również zdradzać Wam klimatu ani stylistyki, które znajdziecie na krążku. Chciałbym, aby odkrywanie tych dźwięków należało do Was. Tylko nie zraźcie się na początku, tak jak ja to zrobiłem. Znajdźcie w sobie wewnętrzny spokój, a dźwięki same zabiorą Was w niesamowitą podróż.
Aya Al Azab
Wolę się przygotować przed wysłuchaniem płyty. Przeczytać historię muzyków, wywiady i ich zamierzenia artystyczne. Następnie przesłuchać kilka razy recenzowany album, by dogłębnie poznać dzieło i wykonawców.
Tym razem zrobiłam eksperyment. Zdecydowałam się napisać tych kilka słów podczas pierwszego odsłuchania, opisać pierwsze wrażenie, bez ramy modalnej, bez żadnego zaplecza i więzi z muzykami. Po prostu włączyłam muzykę z czystą kartą.
Włączyłam album zespołu Polski Piach i nie mogę już tego cofnąć. Nie cofnę wrażenia, jakie zrobiło na mnie Południe. Przede wszystkim uderza poczucie winy, że dopiero teraz „odkrywam” ich muzykę. Możecie mi Państwo wierzyć lub nie, bo często dziennikarze nadużywają tego sformułowania, ale od pierwszych taktów już się wie, że ma się do czynienia z artystami, którzy traktują muzykę wielopłaszczyznowo. Natura, a może bezkres idealnie określa atmosferę całej płyty. Niepokój. Igranie z duchowością wielu kultur? Bo właśnie przede wszystkim wyłania się z całości wielokulturowość i zabawa z nieznaną duchową sferą. Jestem pod wrażeniem osłuchania muzyków, którzy potrafili połączyć wcześniej niepołączone, stworzyć własną niezaludnioną przestrzeń.
Proszę wybaczyć te enigmatyczne opisy, ale właśnie tak wygląda pierwsze słuchanie albumu, który wymaga wielokrotnego odsłuchiwania i odkrywania. Czyli eksperyment nie wyszedł.

Redaktor Portalu Ze Słuchu
Trzy różne recenzje , bardzo mnie ujęły . Przyznam się ze nie znam , ale zachęcona sięgnę po krążek i sama ocenie czy dotrze do mojego wnętrza ..,