Granie bluesa w Polsce nie jest łatwe. Niektórzy wykonawcy utożsamiają jego prostotę z legitymacją uprawniającą do chodzenia na skróty, czyli ku przewidywalności, a stamtąd zaś wprost na jarmarczne festiwale z piwem w plastiku (a dziś przecież tak bardzo chcemy się tego tworzywa pozbyć z naszej planety…), dodatkowo wspomnienia Breakoutu czy Dżemu z lat świetności wciąż budują mylne rozumienie tego stylu.
Cykl artykułów o bluesie w Polsce – albo raczej o polskim bluesie – nie będzie jednak, wbrew pozorom, niszczeniem estetycznych świętości, jaką dla małej, lecz wiernej i oddanej grupy słuchaczy w naszym kraju, jest rodzimy kanon. Oczywiście, spróbuję uzasadnić i rozwinąć przedstawione z początku tezy, ale przede wszystkim chcę zaprezentować te polskie zespoły lub ich pojedyncze albumy, które bluesowe ramy nieco rozpychają.
Two Timer – Live in The City
Poznański zespół Two Timer zadebiutował wydawnictwem Two Timer w 2014 roku (3 lata wcześniej wydali EP-kę Here it comes). Dopiero, bo działalność rozpoczęli w 2008 roku. Z każdym koncertem i płytą, przez 6 lat mojej obserwacji dostrzegam coraz to lepsze porozumienie między nimi. Chciałoby się rzec, że szlifują swoje własne brzmienie, ale muszę przyznać, że od pierwszego albumu można było rozpoznać drogę jaką obrali i po której, jak się okazuje, wciąż dziarsko kroczą. Jesteśmy – zespół i jego słuchacze – zatem po wielu wspólnych kilometrach, bo mam przed sobą ich kolejne, czwarte wydawnictwo. Aby nie zgubić tej jakże odkrywczej metafory „drogi jako rozwoju artystycznego”, dodam, że płyta Live in The City jest – jak sama nazwa wskazuje – jest uwiecznieniem rodzaju spotkania, w którym – każdy z fanów czy sympatyków zespołu – miał okazję uczestniczyć. Utrwaleniem koncertu, przestrzeni, gdzie Two Timer czują się najlepiej, a najsilniejsze ogniwa ich muzyki mogą w naturalnych warunkach wybrzmieć. Mowa tu o energetyczności wykonawstwa, żywiołowości kompozycji i kumpelskiej zabawie.
Byłam na ich kilku koncertach, oczywiście najbardziej pamięta się pierwsze spotkanie – w moim przypadku był to 20. Jimiway Blues Festival, który otwierali, a zrobili to z niezłym przytupem, śpiewając – jak nakazuje tradycja festiwalu – wraz z założycielem i dyrektorem imprezy Benedyktem Kunickim (zmarłym w tym roku, później także przyjacielem zespołu) Who Knows Jimiego Hendrixa. To, co mnie ujęło w 2014 roku, a co wciąż trzyma blisko ich muzyki i przekonania, że są najlepszym zespołem bluesowym w Polsce to ich otwartość na bluesa, łączenie go z innymi amerykańskimi stylami muzycznymi. Do tego stylistycznego podejścia trzeba dodać mocny i bezczelny w swojej bezkompromisowości wokal Piotrka Gorzkowskiego, eleganckie solówki na gitarze Ernesta Kałaczyńskiego, zawadiacki i chwilami konkretnie podkręcony bas Łukasza Rudnickiego i przesterowana harmonijka Wojciecha Rudzińskiego.
Album koncertowy zawiera w większości utwory z ostatniego albumu The Big Easy, ale także z Big The Ass Beer To Go, które, co jest warte podkreślenia, są autorskimi kompozycjami.
Najnowsza płyta Live in The City ukazała się w marcu 2020 roku, tak… w TYM miesiącu, ale jeszcze wtedy nikt nie przypuszczał, że pierwsze odsłuchania będą towarzyszyć globalnej kwarantannie… Dziś, u schyłku 2020 roku wydanie w marcu koncertówki jest symboliczne. Uwiecznienie momentu, który szybko może się nie powtórzyć, a zarazem zapowiedź dominującej formy spotkania z muzyką – na nośniku lub wirtualnie. Na razie pozostaje nam włączyć Live in The City i przenieść się do miasta, w którym ostatnio słuchaliśmy Two Timer – w moim przypadku to Poznań w październiku 2018 roku na koncercie, kiedy to zespół obchodził 10-lecie swojej działalności. Pamiętam przyjacielską atmosferę w Blue Nocie, pamiętam chłopaków dumnych z obchodzonego jubileuszu i cieszących się z widoku wypełnionego po brzegi klubu. Muzyka na Live in The City, zapewniam Was, łudząco przypomina ten wieczór, no może nie ma tego typowego dla klubowych koncertów zaduchu, za którym o dziwo nawet zaczynam tęsknić.

Redaktor Portalu Ze Słuchu