Długo myślałem nad kolejnym zespołem, który miałby trafić do serii artykułów o amerykańskiej scenie jambandowej, ponieważ w mojej głowie jest wiele kapitalnych kapel, wartych uwagi i podzielenia się z Wami. Stąd mój brak decyzji trwał dłużej niż zakładałem. Wybór padł jednak na formację, która na pierwszy „rzut ucha” może kłócić się z powszechnym wyobrażeniem o jam bandach. Jest za to świetnym przykładem tego, w jak ciekawy sposób rozwinęła się ta scena na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat.
Zespół Tauk tworzy czterech muzyków z Nowego Jorku: Matt Jalbert (gitara), Charlie Dolan (bas), Alric Carter (klawisze) oraz Isaac Teel (perkusja). Matt, Charlie i Alric poznali się na Long Island, gdzie grali wspólnie na jamach w wielu lokalnych klubach. Początkowo w kapeli śpiewał Alessandro Zanelli, lecz szybko odszedł z grupy i od tamtej pory jest wyłącznie instrumentalnie (co nie ukrywam – lubię najbardziej). W 2012 roku dołączył do nich Isaac i tak uformował się obecny skład zespołu. Rok później wydali swój pierwszy pełnoprawny studyjny album, zatytułowany Homunculus. Wcześniej nagrali dwa mini albumy, lecz nie trafiły one do szerokiej dystrybucji. W tym momencie dyskografia zamyka się na czterech płytach studyjnych oraz tej samej liczbie koncertowych. Kilka tygodni temu pojawił się nowy singiel, zwiastujący nadejście następnego wydawnictwa.
W momencie, kiedy nasze drogi się zeszły, byłem na rozdrożu moich muzycznych pragnień (u mnie to normalne, nie przejmujcie się). Miałem już dość krótkich numerów z wokalem, przejadł mi się blues czy rock. Byłem spragniony dźwięków, lecz nic nie sprawiało mi szczerej radości. Podświadomie czułem, że czas wrócić do czegoś bardziej stymulującego, np. do fusion. Początkowo padło na dźwięki Return to Forever, później Nucleus i Passport, a w końcu też na nasze rodzime Laboratorium. Najwyższa półka, ale wciąż czegoś mi brakowało, tego jednego niesprecyzowanego detalu. Przy okazji „entej” wymiany muzycznych znalezisk pomiędzy kumplami (znalezisk, które również są cudowne, lecz jeszcze przyjdzie na nie pora), natknąłem się przypadkowo na zespół Tauk. Tytuł koncertu zawierał wyrażenie 2,5 h live set, co natychmiast przyciągnęło moją uwagę. Po pierwszych dziesięciu minutach wiedziałem, że wysłucham tego koncertu do końca. To było to! Długie i rozbudowane, w pełni instrumentalne granie. Kapitalna mieszanka rocka progresywnego i fusion oraz tej „kosmicznej psychodelii”. Ich brzmienie jest cholernie interesujące, a zarazem dość specyficzne, kiedy popatrzymy na takie legendy jak The Allman Brothers Band, Phish czy nawet Dave Matthews Band. Od lat śledzę amerykańską scenę jamowego grania i jestem bardzo uradowany ze zmian, jakie obserwuję. Coraz więcej zespołów zaczyna bawić się formą. Mieszają progresję, funk, fusion czy inne style i formują arcyciekawe, długie i bogate w zawartość utwory. Jeśli słuchacie muzyki, a nie tylko obok niej przebywacie, to gwarantuję Wam, że się od kapeli Tauk nie oderwiecie! Każda sekunda ich utworów intryguje. Wielokrotnie zdarza mi się zapętlić pojedynczy numer, by poczuć nawet najmniejsze przejście, zmianę rytmu, moment wejścia konkretnego instrumentu. Za każdym razem odkrywam kolejny detal, którego wcześniej nie zanotowałem. Po prostu bajka…
Zawsze uważałem, że prawdziwe oblicze każdego bandu, poznaje się na koncertach. Tylko scena, muzycy i ich umiejętności. Tauk to jeden z bardziej interesujących zespołów, które poznałem w ciągu ostatnich lat. O ich kunszcie przekonały mnie liczne koncerty, chociażby te opublikowane przez zespół na ich kanale w serwisie YouTube. Poniżej zamieszczam kilka z nich, które w pełni ukazują ich możliwości i wszechstronność. Nie będziecie zawiedzeni.
Redaktor Portalu Ze Słuchu