W ostatni sierpniowy wtorek, w Teatrze Miniatura w Gdańsku, odbył się koncert w ramach projektu Nowe idzie od morza do Wrzeszcza. Projektu, który bazuje na formule secret concerts, czyli „wiesz czyją twórczość usłyszysz, lecz nie wiesz gdzie”. Ostatnim koncertem z serii trzech był występ Gaby Kulki, Huberta Zemlera i Wojtka Traczyka, którzy na warsztat wzięli muzykę niemieckiej kapeli Kraftwerk.
Kulka, Zemler, Traczyk grają Kraftwerk / 31 sierpnia 2021 / Teatr Miniatura, Gdańsk
Na początek dwie sprawy, aby nadać odpowiedni ton tej relacji. Po pierwsze – trafiłem na ten występ przypadkiem. Zostałem zaproszony w postaci zastępstwa za osobę, która nie mogła się pojawić. Po drugie – nie znałem wcześniej wymienionych wyżej artystów ani nie byłem nigdy fanem twórczości zespołu Kraftwerk. Ale że jestem wielkim sympatykiem krautrocka oraz będąc spragnionym koncertów, szybko na propozycję uczestnictwa przystałem. Stali czytelnicy tego Portalu (raczkująca jeszcze seria „Niemiecka szkoła rocka”), jak i oddani słuchacze mojej audycji w Studenckiej Agencji Radiowej przy Politechnice Gdańskiej wiedzą, że jestem wielkim entuzjastą niemieckiego rocka z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Oczywiście pojęcie „krautrock” obejmuje wiele gatunków muzycznych, również elektronikę. Twórczość Kraftwerk jednak nigdy nie była mi bliska; wolałem dźwięki prezentowane przez Klausa Schulze, Ash Ra Tempel czy Tangerine Dream. Elektronika stała na drugim miejscu, bardziej interesowałem się zespołami z pogranicza progresji i fusion, jak Out of Focus, Triumvirat, Grobschnitt, Eloy czy Sunbirds. Mimo wszystko, wybrałem się z przyjemnością.
Miejscem zbiórki był plac pod Głównym Gmachem Politechniki Gdańskiej, skąd organizatorzy zaprowadzili nas do Teatru Miniatura. Muszę przyznać, że forma secret concerts przypadła mi do gustu. Sprawiło to, że zwykłe wyjście na koncert stało się jeszcze bardziej interesujące, a wręcz tajemnicze. Szybkie sprawdzenie biletów oraz temperatury ciała (takie czasy) i po chwili siedziałem na widowni teatru. Bardzo ucieszył mnie fakt, że występ zorganizowano właśnie w tej lokacji. Ostatni raz w Teatrze Miniatura byłem dwadzieścia lat temu, co przy okazji wyzwoliło wiele miłych wspomnień. Urokliwe miejsce, które po remoncie wygląda bardzo okazale. Jedynie rozmiar foteli przypomina, że to wciąż teatr skierowany do najmłodszego widza. Po kilkunastu minutach artyści wyszli na scenę i rozpoczęła się muzyczna podróż w przeszłość.
Już pierwsze dźwięki sprawiły, że na mej twarzy pojawił się uśmiech. W tym momencie wiedziałem, że nie będę zawiedziony oraz że słaba znajomość twórczości zespołu Kraftwerk okaże się zaletą. Występ muzycy rozpoczęli od utworu Elektrisches Roulette, pochodzącego z trzeciej płyty o nazwie Ralf Und Florian. Wspaniale klimatyczny numer, którego tempo wciąż wzrastało, wprawiając mnie w stan błogiego transu. Klawisze, bas i perkusja – trzy instrumenty, które wywołały u mnie dreszcze, a był to dopiero początek. Po chwili instrumentarium powiększyło się m.in. o Omnichord firmy Suzuki oraz metalofon altowy chromatyczny, z pomocą których wykonali Neon Lights z The Man-Machine. Dzięki temu wszystko brzmiało bardzo przekonująco, niczym żywo przeniesione z lat siedemdziesiątych. W późniejszej części występu, przy okazji wykonywania Ohm Sweet Ohm, pojawiły się dwa kolejne tajemnicze instrumenty: na moment bas ustąpił miejsca Esraj, na którym Wojtek grał smyczkiem, a Hubert zaprezentował Shruti Box (coś podobnego do akordeonu). Jestem również pod wielkim wrażeniem faktu, że wszystkie utwory, posiadające partie wokalne, zostały przez Gabę Kulkę wykonane w oryginale, czyli w języku niemieckim. Artystom zależało, aby w jak najlepszy sposób oddać nastrój, towarzyszący numerom tej legendy niemieckiej elektroniki. Pomimo że w Kraftwerk śpiewa mężczyzna (Ralf Hütter), to wokal Gaby Kulki sprawdził się rewelacyjnie; śmiem twierdzić, że brzmiało to nawet lepiej niż w oryginale. Nie znałem tej artystki wcześniej (proszę mi to wybaczyć, lecz ja poruszam się bardziej w środowisku bluesowym) i zrobiła na mnie spore wrażenie podczas tego koncertu. Pojawiło się też kilka kompozycji, które były mi wcześniej znane, m.in. Das Model, Computerliebe czy Spiegelsaal. Wszystko zostało wykonane w taki sposób, że zamykając oczy, można było poczuć się jak na koncercie Kraftwerk. Odbiór potęgował równie dobór miejsca koncertu – kameralny teatr w bajkowej stylizacji. Coś wspaniałego!
Występ zaskoczył mnie pozytywnie pod każdym względem. Nie wiedziałem czego się spodziewać, a okazało się, że był to jeden z przyjemniejszych wieczorów w tym roku. Cieszę się również z faktu, że muzycy wzięli na warsztat głównie wczesną twórczość zespołu, która moim zdaniem jest ciekawsza od tej, która powstała już w latach osiemdziesiątych i później. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to jedynie do długości koncertu. Trwał on zaledwie godzinę i w momencie kiedy w pełni „wczułem się” w klimat, muzycy zeszli ze sceny. Zagrali jeszcze jeden numer na bis, lecz mnie wciąż było mało. Liczę, że jeszcze kiedyś będzie okazja usłyszeć te dźwięki w tym samym składzie, ponieważ wyszło im to znakomicie. A może teraz artyści zmierzą się z innymi legendami niemieckiej elektroniki? Marzyć można zawsze…
***
Zdjęcia autorstwa Renaty Dąbrowskiej.
Redaktor Portalu Ze Słuchu