Niemiecka szkoła rocka #3: Out of Focus

Stolica Bawarii od początku lat sześćdziesiątych jest dla krautrocka miejscem szczególnym. To właśnie w Monachium narodziło się wiele znakomitych zespołów, których twórczość zapisała się w historii niemieckiej muzyki. Najbardziej znanymi są oczywiście Amon Düül, Embryo i Passport. Do tej listy dodałbym również młodą kapelę Karaba, o której istnieniu mogliście dowiedzieć się z recenzji ich ostatniej płyty. Jest jeszcze jedna grupa, pochodząca z tego miasta. Może nie zyskała tak dużej popularności jak te wymienione powyżej, ale na pewno warto wiedzieć o jej istnieniu. Przed Wami Out of Focus.

Formacja Out of Focus powstała pod koniec 1968 roku za sprawą Hennesa Herringa (organy Hammonda), Remigiusa Drechslera (gitara), Hansa-Georga Neumüllera (wokal, flet, saksofon), Klausa Spöri (perkusja) oraz Stefana Wisheu (bas). W okresie najbardziej dla nich płodnym (w tym składzie) wydali trzy albumy. Wszystkie ukazały się za sprawą rodzimej wytwórni Kuckuck Shallplatten, która w owym czasie znana była z wielu wydawnictw, m.in. grup Deuter czy Kitaro. Muzyka zespołu z Monachium ewoluowała z każdym kolejno wydanym krążkiem. Od psychodelicznego hard rocka, mocno ubarwionego folkowym sznytem, do progresywnego jazz-rocka. Jeśli miałbym opisać ich twórczość jednym zdaniem, stwierdziłbym, że była ona wypadkową brzmienia Jethro Tull (obecność fletu) i The Doors (rozbudowane partie klawiszy i gitary). Jest to dość proste i trochę niesprawiedliwe porównanie, ale niech to będzie dla Was punktem zaczepienia. Z biegiem czasu wypracowali swój unikalny styl, którego apogeum możemy doświadczyć na trzecim albumie.

Zadebiutowali płytą Wake Up!, która pojawiła się w 1970 roku. Połączenie brzmienia organów Hammonda z fletem tworzy interesujący pejzaż dźwięków, który dodatkowo zyskuje dzięki partiom psychodelicznej i często „bluesującej” gitary. Panuje na nim przeważnie spokojna, a wręcz leniwa atmosfera, ale pojawia się również wiele przyjemnych „zwrotów akcji” – nagłych zmian tempa i ostrzejszych wejść instrumentów. Barwa głosu Neumüllera nie należy do tych najbardziej zapadających w pamięć i spotkałem się z wieloma opiniami, że jest to najsłabsze ogniwo tej pozycji. Osobiście nie mam z nim problemu i nie psuję mi odbioru płyty. Traktuję go jako składową całości brzmienia zespołu, a miejscami uważam, że wokal jeszcze bardziej pogłębia imersję z muzyką. Styl śpiewu często przypomina mi Jima Morrisona (stąd również moje skojarzenie z grupą z Los Angeles), ale też Tony’ego McPhee z brytyjskiego The Groundhogs. Fragmenty bez wokalu są długie i przypominają swoją formą niczym nieskrępowane jamy. Potrafią zainteresować i przykuć uwagę na jakiś czas, lecz w porównaniu z kolejnymi pozycjami w dyskografii, wydają się zbyt proste i przewidywalne. Można odnieść wrażenie, że muzycy nie do końca wykorzystali drzemiący w nich potencjał. Pomimo kilku mankamentów uważam, że Wake Up! jest krążkiem ciekawym i wartym przesłuchania. Trzeba pamiętać, że była to pierwsza pozycja w dyskografii zespołu, który z biegiem czasu wykonał wielki postęp, a ich muzyka nabrała rumieńców.

W 1971 roku na rynku pojawił się album zatytułowany Out of Focus. Od tej płyty rozpoczęła się moja przygoda z tą niemiecką formacją. Większe możliwości brzmieniowe saksofonu otworzyły zespołowi drzwi do ciekawszych rozwiązań formalnych – czuć tu napływ stylistyki jazzowej, która sprawia, że ich twórczość staje się bardziej wyrafinowana i o wiele bardziej interesująca niż wcześniej. Utwór Whispering jest tego najlepszym przykładem. Początek należy do organów, które powoli „oddają panowanie” saksofonowi, a ten niczym generał wojsk, prowadzi kompanię ku zwycięstwu. Utwór z każdą minutą przyspiesza, by w końcu wybuchnąć w wielce satysfakcjonujący sposób. Gitara przepięknie wypełnia przestrzeń nakreśloną przez saksofon. Oba te instrumenty brzmią ze sobą fantastycznie, a w połączeniu z perkusją, która ze spokojem „obstawia tyły”, powstało dzieło, które za każdym razem wywołuje u mnie dreszcze. Niewątpliwie jest to jeden z najwspanialszych utworów w twórczości Out of Focus i najbardziej bliski stylistyce fusion z całego krążka, z wyjątkiem otwierającego What Can a Poor Boy Do?. Reszta wciąż brzmieniem przypomina debiut, lecz tym razem w znacznie ciekawszej formie. Części instrumentalne są lepiej zaaranżowane, a co za tym idzie, bardziej interesujące. Potrafią zahipnotyzować, a zarazem zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. Postęp, który wykonał zespół, jest tu wyczuwalny od pierwszych dźwięków.

Za apogeum ich twórczości uważam trzeci album o nazwie Four Letter Monday Afternoon z 1972 roku. Ten podwójny krążek jest niewątpliwie wizytówką zespołu. Stawiam go na równi z najlepszymi pozycjami kapel Nucleus czy Soft Machine. Może nie jest to najlepsze porównanie, gdyż różnice pomiędzy brzmieniem Niemców i Anglików są wyczuwalne, ale dla mnie są tego samego kalibru. Podchodzę do muzyki w dość osobisty sposób i często „stawiam na tej samej półce” formacje o podobnym ładunku emocjonalnym, jaki we mnie wyzwalają. To najciekawiej zaaranżowany album w dorobku Out of Focus. Każdy utwór z osobna jest małym dziełem sztuki. Te w większym stopniu instrumentalne, jak i te, w których to klimat w głównej mierze budowany jest dzięki wokalowi. Tak, temu samemu wokalowi, który na pierwszej płycie często uważany był za najsłabszy punkt całości. Neumüller, oprócz znakomitej gry na saksofonie, zrobił ogromny postęp w kwestii brzmienia swojego głosu. Nie raz jego pojawienie się wyzwala u mnie zachwyt. Jeśli chodzi o kwestie muzyczne, to pomimo, że otwierający numer L.S.B. jest w większej mierze w stylistyce jazz-rockowej, to nie traktowałbym tego albumu jako pozycja w pełni fusion. Zespół bawi się formą i jest pod tym względem bardzo zróżnicowany. Znajdziemy tu wciąż charakterystyczne dla nich momenty wypełnione po brzegi psychodelicznym rockiem, hard rockiem, a nawet folkiem. Ale dzięki licznym instrumentom dętym i rozbudowanym partiom organów, zacierają granice pomiędzy tymi gatunkami, tworząc arcyciekawą mieszankę.

Na początku 1973 roku zespół opuścił klawiszowiec Hennes Herring. Po krótkim czasie w jego miejsce dołączył Wolfgang Gohringer i Ingo Schmid-Neuhaus. Po roku udało się im zarejestrować materiał na kolejną płytę, lecz nie znaleźli nikogo, kto byłby chętny go wydać i w efekcie zawiesili swoją działalność. Remigius Drechsler próbował jeszcze reaktywować formację i udało się tego dokonać w 1975, lecz już w 1979 roku dołączył do Embryo i był to definitywny koniec Out of Focus. Po dwudziestu pięciu latach od nagrania wspomnianego materiału, został on wydany pod nazwą Rat Roads. Płyta ta jest w pełni instrumentalna (oprócz Tell Me What I’m Thinking Of, który znajduje się już na płycie Four Letter Monday Afternoon pod nazwą When I’m Sleeping) i oparta w głównej mierze na dęciakach. Poprawne jazz-rockowe granie, lecz moim zdaniem straciło ten charakterystyczny klimat prezentowany na trzech pierwszych albumach. Wciąż zachęcam do jego przesłuchania, ale traktuję go jako osobną pozycję w dyskografii grupy. To wciąż kawał ciekawej muzyki, jednak niczym nie wyróżniającej się na tle innych kapel, grających w podobnej stylistyce. W 2002 roku wydana została jeszcze płyta Not Too Late, która składa się z utworów niewykorzystanych na trzecim albumie. Był on już wtedy podwójny, więc z racji braku miejsca, trafiły one wtedy do szuflady. Teraz można się z nimi zaznajomić w postaci odrębnego wydawnictwa.

Out of Focus to kolejny zespół z Niemiec, który wiele stracił z racji tego gdzie powstał. Świat w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia skierowany był głównie ku Wyspom Brytyjskim i to formacje z tego regionu zyskiwały największą popularność i uznanie. Mało kto interesował się muzyką tworzoną w innych europejskich krajach, a już zwłaszcza w Niemczech. Wtedy ku zachodowi łatwiejszą drogę miały kapele grające muzykę elektroniczną, która dzięki swojej unikalności na skalę światową, miała większą siłę przebicia. Tego po prostu na Wyspach nie było. Inaczej wyglądała sytuacja tych, którzy tworzyli w podobnej stylistyce, co ich brytyjscy odpowiednicy. Wielu znakomitych artystów, którzy zajmowali się dźwiękami z gatunku rocka, progresji i psychodelii, takiej możliwości nie mieli. Dopiero z czasem zachód docenił ich kunszt. Było to jednak zbyt późno i najlepszy okres wielu zespołów przeminął. Warto jednak o ich dokonaniach pamiętać. Niemiecka scena muzyczna posiada w swojej historii wiele znakomitych dźwięków, które na zapomnienie nie zasłużyły.


Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze