Przez wiele lat (a w okresie 2014 – 2019 szczególnie) miałem do muzyki zawartej na płycie – wszystko jedno czy czarnej czy srebrnej – stosunek lekceważący, przechodzący niekiedy w pogardliwy. Dziś nieco się kanty tego podejścia spolerowały, ale jego podstawy były solidne, a wynikały z liczby wysłuchanych wówczas koncertów (376). Gdy wracałem z najlepszych występów, a następnie spoglądałem na te rzędy pudełek, to naprawdę miałem potrzebę, by się za nie wstydzić – każdy wrzucony do „szuflady” album dostawał etykietę ersatz.
No, ale co się wydarzyło w roku 2020 wszyscy wiemy – trudno o lepszą okazję by nośnikowi szansę dać. Czas mijał, rosła kolekcja, rosły też wymagania. A mój system odsłuchowy wcześniej był dość prosty – odtwarzacz jeszcze z lat dziewięćdziesiątych. Taki, powiedzmy, z wyższego środka stawki pewnego japońskiego wytwórcy, w który wpinałem się słuchawkami wprost, zgodnie z radą kolegi producenta: „Maciuś – dźwięk dostaniesz bezpośredni, kup sobie tylko dobre słuchawki niskoomowe, maksymalnie osiemdziesiątki, jak płyt za bardzo nie słuchasz to ci nic więcej nie trzeba, masz tor skrócony – będziesz zadowolony”. No i byłem.
O ile tak skrojony sprzęt dobrze radził sobie ze składami mniejszymi, o tyle w przypadku ułożeń kilkudziesięcioosobowych zaczęło być ciasno. Kilka miesięcy szperania przyniosło rezultaty – hasło: „great for classical music” powtarzało się względem jednego ze wzmacniaczy słuchawkowych dość regularnie. Rzut okiem, któż tym u nas handluje, telefon, umówiona wizyta, odtwarzacz na siedzeniu, paka płyt w plecaku, taksa zamówiona – jedziemy…
Cel był jasno określony – potrzebuję wzmacniacza do klasyki, wszystko inne jeśli z nim zagra będzie miłym dodatkiem, ale idzie w kąt. Na osiem płyt nasz „pośrednik” nie dogadał się z jedną stojącą od rzędów: skrzypiec, altówek, wiolonczel, kontrabasów, kotłów, waltornii etc. dość daleko (Black Sabbath I), czyli w sumie wynik niezły. A co się z repertuarem filharmonicznym wydarzyło? Generalnie można powiedzieć o trzech cechach wspólnych dla wszystkich płyt z tej kategorii: każda urosła wszerz, dostała nieco więcej szczegółu i zrobiła się żywsza. W przypadku płyt archiwalnych lub zrealizowanych poprawnie była to niewielka, acz zawsze zauważalna różnica, nagrania wyższego lotu zyskiwały dużo, a producenckie majstersztyki odsłaniały swe zupełnie nowe oblicza, aż oszałamiając.
Dziś myślę, że powinienem, jak to mówią Anglicy, „wstrzymać konie” i zrobić tych podejść więcej, poznać kolejne egzemplarze podobnej klasy, wtedy jednak cała akcja była przekładana już kilka razy, po dwóch godzinach testów swych odczuć byłem pewien więc powiedziałem: „dobra – biorę”.
A teraz przechodzimy do sedna tegoż tekstu. Nagle Pan Sprzedawca – bardzo zresztą przytomnie – pyta:
– „a kabel Pan ma?”
No tak… jako człowiek, który od lat nie wyjmował słuchawek z gniazda odtwarzacza oczywiście zapomniałem…
– „no nie mam”
– „ale w ogóle jest Pan bez kabla czy jednak jakiś Pan w domu ma, tylko chciałby Pan lepszy?”
…Panie nie znęcaj się Pan – myślę sobie – już zrozumiałem, że kabel rzecz niezbędna…
– „w ogóle nie mam, a ten na którym słuchałem może bym wziął?”
– „No wie Pan, ten to kosztuje…”
…tu padła kwota przy której wrzasnąłem jak idiota…
– „CO?!”
– „No tak, ale coś tam Panu może tańszego znajdę…”
…jak to „może”? Rany boskie, no nic…
– „Proszę Pana to zróbmy tak – Pan mi nic o tych przewodach nie mówi ani o ich cenach, ani o specyfice, niech je Pan po prostu położy, wyjdę sobie na zewnątrz, głowa odpocznie, a ja się będę przepinał, mamy czas…”
– „Nie ma sprawy.”
Wracam, minął chyba kwadrans – są trzy kable – dwa nowe i ten, który już poznałem. Biorę płytę, która na testach pierwotnych zyskała najwięcej i jedziemy… Ile czasu minęło nie wiem, ale wnioski są klarowne, w sumie trudno o klarowniejsze.
Pokazuję Panu kabel numer jeden i mówię: „ten odpada – to jakiś absurd, jest na nim gorzej niż jak wpinałem się w sam odtwarzacz”. Biorę drugi: „z tym znacznie lepiej, w sumie nawet całkiem dobrze, ale do tego na którym robiłem testy pierwsze i tak brakuje sporo – ani tyle basu, ani tyle przestrzeni…, niech Pan mówi o kwotach”.
– „No tak jest.”
– „Jak jest?”
– „No tak jak Pan powiedział. Ten, który Pan mówi, że najlepszy to wie Pan, ile kosztuje, ten który uznał Pan za drugi w kolejności, połowę tej ceny, a trzeci jedną trzecią pierwszego”.
Nie miałem wtedy wystarczającej kasy. Wziąłem ze smutkiem kabel numer dwa. Niestety – przez wiele dni miałem spięty żołądek ze zdenerwowania: nie to nasycenie barwowe, basu wciąż przybyć nie chce, pomiędzy instrumentami jakoś pusto, a i góra trochę matowa…
Dzwonię do salonu…
– „Szanowny Panie, zwariuję, tęsknię za tamtym brzmieniem…”
– „Nie Pan pierwszy nie ostatni.”
– „No, ale takiej kwoty to szybko nie będę miał…”
– „Luz – Pan sobie słucha na tym kablu, który Pan ma, a jak już jakaś pieniądze się u Pana pojawią da Pan cynk, to wymienię ten kabel na tamten i dopłaci Pan tylko różnicę, a jak się okaże, że zmienił Pan zdanie to też OK.”
Jaki był finał, to chyba nie muszę pisać? Gdy przyszedł odpowiedni czas, kabel wziąłem do domu, a gdy się przepiąłem i włączyłem co trzeba, odczułem ogromną ulgę. Później, dałem to do odsłuchu Żonie, która minę zrobiła adekwatną, a następnie przyjacielowi, który akurat był wtedy u nas. Tak się składa, że zrobiłem mu ze 3 miesiące wcześniej składankę z utworem, który wtedy odtwarzałem i słuchał go niejeden raz. Wysłuchał i odrzekł: „o cholera…, ale co to jest? Bo pierwszy raz słyszę…”. Tak to bywa jak się 48 instrumentów smyczkowych słucha w aucie.
Po co ta cała historia? Łatwo w internecie znaleźć materiały o zabarwieniu ironiczno-erystycznym tłumaczące nam, jak to kable znaczenia nie mają żadnego. Ja sam dopóki nie sprawdziłem, nie miałem w tej kwestii zdania. Otóż wystarczyło dokonać porównania na zaledwie trzech (!) interkonektach, by okazało się natychmiast, że są to różnice przepastne i zakładam, że czytelne dla każdego, kto do muzyki podchodzi nieco poważniej (aż żałuję, że nie stać mnie by kupić każdy z tych przewodów i takie testy dla niedowiarków robić u siebie w domu).
Dlaczego więc filmiki czy teksty o braku takowych różnic powstają? W ciężką głuchotę tworzących te treści absolutnie nie wierzę, powód główny zdaje mi się jeden – świadomość, że takie różnice występują, to coś dla wielu niewygodnego do przyjęcia. Jest i w Polsce i na świecie MASA odbiorców, która chce komunikat o „głupkach audiofilach” usłyszeć, to ich uspokoi, poprawi humor – na wzbudzanie takiego stanu, nawet tak tanimi chwytami contra factum jest zawsze popyt. A skoro mamy popyt – proszę bardzo – przychodzi na niego odpowiedź: wyświetlenia się zgadzają i liczba komentarzy i ich ton, wszyscy przyklaskują – można? Można.
Medal ma też na pewno stronę drugą – gdzie leży granica racjonalności „kablarskich” zakupów? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam, mierząc różnice własnym uchem i zasobnością portfela. To przy takiej sobie wielkości rynku polskiego nie należy do zadań najprostszych, wszak widać jak na dłoni, że kto handluje firmą A ten nie handluje już firmą B, a kto firmą C… i tak dalej. Umowy z sieciami salonów audio są – jak mi się zdaje – wyłącznościowe i przeprowadzenie na własną rękę testów podobnych do tego: https://alpha-audio.net/review/review-vijf-rca-interlinks-blindtest-kabelgekte/ wymagałoby w Poznaniu przynajmniej kilku dni i odwiedzenia, na oko oceniając, paru lokalizacji mocno od siebie oddalonych.
Niezależnie od piętrzących się niedogodności (bo słowo trudność to chyba zbyt wiele) – nigdy dość weryfikowania youtuberskich (czy innych podobnych) „oczywistości”, wszak: „właściwa kontrola naukowa nie ma nic wspólnego z kwestią zaufania do tej czy innej osoby albo grupy osób. Stanowi ona bowiem wyraz tej uniwersalnej i całkowicie bezosobowej nieufności, która jest źródłem wszelkiego krytycyzmu i streszcza się w zasadzie, by nikomu i niczemu nie wierzyć na słowo”. Bogusław Wolniewicz Filozofia i Wartości I s. 56 (scjentyzm a okultyzm
Do naukowości sensu stricto ten tekst nie pretenduje, ale jednym z warunków uznania wyników eksperymentu naukowego jest powtarzalność jego wyników w ściśle określonych warunkach, a to bez wątpienia zaszło – wrażenia początkowe pomimo minionego czasu (ponad miesiąca) i podjętych kilku prób ani drgnęły, czego udokumentowanie – taką żywię nadzieję – na jawne bzdury wystarczy.


Redaktor Portalu Ze Słuchu